O początkach, końcach i tym, co pomiędzy


Jak wiecie, czytać nauczyła mnie Babcia, ale nie wiecie, że różnorodność naszej domowej biblioteki w pełni doceniam dopiero teraz, kiedy znoszę ze strychu i segreguję rozmaite tomy. Jest Putrament ( a dzięki Tuwimowi wiadomo, że: „Szkoda papieru/ I atramentu/ Tudzież peiperu/ I putramentu”), jest Prus, Sienkiewicz i Żeromski, Tołstoj i Boy – Żeleński, Miłosz i Kossak – Szczucka. Jest też Rodziewiczówna.

Jedną z pierwszych samodzielnie przeczytanych przeze mnie książek i zarazem jedną z tych, które czytałam wiele razy, było „Lato leśnych ludzi” Marii Rodziewiczówny. Ta powieść w przyszłym roku skończy 100 lat. Jej autorka zadebiutowała w wieku 22 lat „Strasznym dziaduniem”, za którego dostała nagrodę.
Tak – była nazywana Sienkiewiczem w spódnicy, tak – podkpiwano z jej pisanych ku pokrzepieniu historii z romansem w tle, Kresami w geografii i ziemiaństwem z tradycji, a pewnie w skrytości ducha zazdroszczono czytelników, pomysłów, pracowitości i talentu, bo podobno Maria Rodziewiczówna pisała od razu na czysto, bez nanoszenia poprawek i tak – jej męski styl bycia konfudował otoczenie. Podobno kiedyś podczas oficjalnego wystąpienia jakiś mówca wypowiedział: „Szanowne panie, szanowni panowie i Ty, Mario Rodziewicz…”.

Zanim ktokolwiek rzuci na Marię Rodziewiczównę najmniejszy z pozytywistycznych, romantycznych, romansowych czy jakichkolwiek innych kamieni, niechaj sobie przypomni, że jako siedemnastolatka po śmierci ojca zaczęła zarządzać rodzinnym majątkiem i następnie przez lata: spłacać długi ojca i stryja, edukować i organizować pomoc medyczną, utrzymywać  szkołę dla dzieci na wsi i opłacać  nauczycielkę. Założyła bibliotekę, ochronkę dla maluchów, punkt sanitarny, finansowała budowę kościoła w Antopolu i wspierała siostry urszulanki w założeniu domu i prowadzeniu działalności społecznej. Założyła też tajne stowarzyszenie kobiece „Unia”, była jedną z inicjatorek uruchomienia w Warszawie sklepu spożywczego oraz sklepu z wyrobami ludowymi. W 1918 roku została komendantką Kobiecego Komitetu Ochotniczej Odsieczy Lwowa na Warszawę. Prowadziła biuro werbunkowe, zbiórkę żywności i leków i była sekretarką w Komitecie Głównym PCK. W 1925 r. doprowadziła do budowy „Domu Polskiego” w Antopolu, finansowała rozbudowę gimnazjum w Kobryniu, była współzałożycielką Związku Szlachty Zagrodowej.

Wtedy w ogóle o tym nie wiedziałam, podobnie jak tego, dlaczego w naszym egzemplarzu „Lata leśnych ludzi” nie ma okładki, pierwszych kilku i ostatnich kilku stron. Nie ma – to nie ma. To, co zostało – przeczytałam ze sto razy.

 „U nikogo z powieściopisarzy nie znajduję tylu realiów dotyczących wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej” – pisał Czesław Miłosz o Rodziewiczównie.

Sama mogę napisać tylko, że wczoraj odebrałam z Bonito przy Żeromskiego „Lato leśnych ludzi”, w nowym wydaniu z 2016 roku, co oznacza nie tylko moje kolejne spotkanie z Rosomakiem, Panterą, Żurawiem, Coto i Odrowążem. Oznacza przede wszystkim, że dowiem się wreszcie, jak właściwie ta powieść się zaczyna i jak kończy.


O początkach, końcach i tym, co pomiędzy.