O tym, że każdy medal ma dwie strony i na przykład drugą stroną medalu ludzi wchodzących na różne góry jest tęsknota.


Dość zabawne, choć wcale nieśmieszne jest to, że jeśli idzie o góry, to w zasadzie na okrągło tęsknisz: albo za górami, albo żeby już z nich zejść.

Oczywiście wiemy, że od tego się nie umiera, nawet kiedy świetnie wiemy, że z tęsknoty można umierać jak złoto. Podobnie, można też umierać ze śmiechu, tylko czy jednak znacie kogoś, kto umarł ze śmiechu? Zabawne, tak na marginesie, że w takich tam powiedzonkach gadamy o śmierci na niby. Na poważnie to jednak rzadziej, choć jakby kto miał gotowość to ja chętnie – no ale tu nie do końca o tym. Tu o tęsknocie, choć od śmierci do tęsknoty to tylko jakiś miesiąc, no może dwa. Potem już mamy ochotę powiedzieć: ej no dobra, już dosyć, już się nie wygłupiaj, już wracaj.

No ale nie wraca.


W zwyczajnej górskiej tęsknocie nie jest w sumie ważne, za czym i do kogo tęsknisz. Tęsknisz do bliskiego człowieka i do ważnych ludzi, do własnego psa i kota oraz cudzego dziecka, do przyjaciółek i za ekspresem do kawy, lakierem na paznokciach, rytuałem i trotuarem, prysznicem i łóżkiem, i jak widać z tej wyliczanki, nie są to kwestie oryginalne i na pewno tęskni się za tym wszystkim nie tylko w górach. A jednak mam wrażenie, że tam jakoś bardziej. Może dlatego, że brakuje tych wszystkich rzeczy na raz i że zazwyczaj nadchodzi taki moment, kiedy coraz bardziej masz dość. Nawet, kiedy wszystko dobrze, góry piękne i wszystko idzie wspaniale i świetnie wiesz, że jak wrócisz do domu to za jakiś tydzień – dwa oddasz bardzo dużo, żeby móc wrócić jak najprędzej.

No i tak sobie siedzisz i racjonalizujesz, że przecież halo, sama tego chciałaś, że się nie mogłaś doczekać, że w sumie to już niedługo, policzyłaś dni, odjęłaś dzisiaj bo dzisiaj już się nie liczy i podróż też się nie liczy, jesteś dorosła i uspokój się. Uspokajasz się.


I wtedy wizualizuje Ci się kromka chleba z masłem, pomidorem i solą, i wszystko bierze w łeb.