O względnej sensowności prób podejmowanych przy przywoływaniu wspomnień
Kiedy byliśmy mali, świętowało się imieniny. Imieniny to było ważne rodzinne i towarzyskie wydarzenie i pamiętam, że się na nie czekało oraz organizowało. Imieniny naszej Mamy, Anny, wypadały w środku wakacji, więc nigdy nie spodziewaliśmy się tłumu jej koleżanek, poza tym mieszkaliśmy z dala od głównych traktów towarzyskich, ale goście byli zawsze. Kto nie mógł, przysyłał kartkę z życzeniami.
Mama robiła sernik na zimno, murzynka, biszkopt z owocami albo karpatkę. Generalnie te tradycyjne ciasta (drożdżowe, sernik) wychodziły Mamie tak sobie, te nowoczesne (karpatka, jakieś dziwolągi na zimno) o wiele lepiej. Nam ani jedna, ani druga wersja w niczym nie przeszkadzała, zjadaliśmy wszystko.
Goście z życzeniami wpadali od rana, pierwsze były ciotki sąsiadki, z kwiatami i prezentami. Zastanawiam się czasem, jak to się działo, że one wymyślały i znajdowały te prezenty. A może w czasach, w których rzeczy było mało, inaczej się je kupowało, wręczało i cieszyło nimi?
Na któreś imieniny Mama dostała od cioci Grabowskiej koszulkę do kolan, czyli halkę. Nasza Mama zawsze chodziła w halkach, nawet w upały, bo była elegancką kobietą. Miała ich dużo, były oczywistością, tak jak i inne mamine gadżety – wałki do włosów, czarny tusz do rzęs w pudełeczku (marki Celia) albo papierosy. Wszystko któregoś dnia zniknęło, tracąc powód, dla którego zawsze leżało w tym samym miejscu, mniej lub bardziej zresztą logicznym. Wraz z gadżetami powoli ulotnił się jedyny, niepowtarzalny zapach, który czasem mi się przypomina.
Pamiętam tę halkę, bo po pierwsza była piękna, na subtelnie różowym tle miała kolorowe kropeczki, a po drugie – mi się wtedy wydawało, że to jest okropnie fajne nosić halki i nie mogłam się doczekać, kiedy będę na tyle duża, aby móc je zakładać. Różową halkę w kropeczki znalazłam dawno temu, robiąc porządki w domu. Zabrałam do Warszawy, bez słowa zamknęłam w pudle.
Wpadła mi w ręce niedawno i dzięki niej zobaczyłam zawsze otwarte drzwi w upalny 26 lipca, ciocię Grabowską (przychodziła do nas zawsze w soboty wieczorem i Mama nakręcała jej wtedy włosy na wałki), Mamę, imieniny, ciasto, herbatę i stołki w kuchni, w której zostawały, bo tak im było najwygodniej.
Niebywałe, ile nagle zaczyna mieć znaczeń kawałek materiału w kropki.
Postanowiłam wreszcie założyć tę halkę, skoro jestem już na tyle duża.
I wiecie co?
Nie zmieściłam się.
Lektura w tle: Kira Gałczyńska „Srebrna Natalia”, Świat Książki, Warszawa 2006