O tym, że praca w domu, w którym jest dziecko, wyglądała tak samo w czasach przed internetem.
Nie mam dzieci, ale byłam dzieckiem. Dlatego doskonale wiem, jak to jest, kiedy matka pracuje w domu. To, co ona wtedy robi, jest tak super, tak ciekawe. Absolutnie nie jest możliwe, aby setki pytań co chwila mogły jej w tym przeszkadzać.
Dziś otworzyła mi się synapsa
I nagle znalazłam się w pokoju rodziców w domu w Kalinowcu, w którym Mama miała lekcję języka polskiego z maturzystkami, a ja z pięć lat. Nikt i nic nie miało mocy, aby mi wytłumaczyć, że mam się zająć czymś innym, idealnie: sama i w innym miejscu. Kompletnie mnie to nie interesowało, a z pewnością kuszono mnie rozmaicie i oferowano złote góry. Myślę, że mamy jakiś gen, który odpowiada za to, żeby bezbłędnie wyczuwać najbardziej interesujące nas wydarzenia w domu, błyskawicznie je oceniać i najskuteczniej w świecie egzekwować. Bo ja sobie dzisiaj przypomniałam, a wręcz zobaczyłam ten obrazek, jak siedzę przy stole, obok stołu stoi wielka monstera, krzesła mają niebieską tapicerkę a ja siedzę na kolankach, bo nie dosięgam do blatu, na którym zarysowuję kółka.
Nie mówcie, że nie znacie kółek.
Mama nam je wycinała nożyczkami ze starych zeszytów. Brała kilkanaście kartek złożonych razem, krawiecki nożyce babci i wycinała grube stosiki kółek. Kółka miały jakieś cztery centymetry średnicy i śmiesznie się sklejały pod naciskiem ostrzy. Strasznie fajnie było je oddzielać od siebie. Naszym zadaniem było rysować w kółkach wzorki, ornamenty, historyki, postacie – no wszystko, co przyszło do głowy. Potrafiliśmy rysować tak godzinami, ale nie upieram się, mogło być krócej.
W każdym razie wtedy chyba godzinami, skoro obie maturzystki zdały egzaminy, przynajmniej z języka polskiego.
Lektura w tle:
„Brzechwa dzieciom”, ilustrował Jan Marcin Szancer, Nasza Księgarnia, Warszawa 1973.