O paradygmatach, historii pewnego obrazu i czytaniu książek, które się zna.
To jedno z moich najwcześniejszych wspomnień: Babcia czyta.
Generalnie nasza Babcia potrafiła wszystko. Zrobić zastrzyk, uszyć spódnicę, wypatroszyć kurę, ukisić kapustę. Wszystko. W latach, w których w sklepach nie było nic, nam poza oczywistymi: czekoladą i gumami do żucia z kaczorem Donaldem – niczego nie brakowało. Spiżarnia w wekach, piwnica w warzywach, w niedzielę rosół i makaron własnej roboty. Najlepiej było w zimie, bo wtedy mogliśmy sobie piec kawałki ciasta na fajerkach na kaflowym piecu. Obłęd. Smak dzieciństwa.
Kiedy myślę o Babci, kiedy ją widzę w pamięci, na tych samych obrazach z Babcią są jej ogród i maszyna do szycia Singera.
Kiedy myślę o Babci, kiedy ją widzę w pamięci, na tych samych obrazach z Babcią są jej ogród i maszyna do szycia Singera. Oraz „Błogosławiona wina” Zofii Kossak – Szczuckiej, książka życia mojej Babci, bo jak wiecie uważam, że każdy ma książkę swojego życia.
Książką życia Babci była „Błogosławiona wina”, opowieść o tym, jak wojewoda Mikołaj Sapieha ukradł papieżowi obraz Matki Boskiej, przed którym modlił się w Watykanie o zdrowie, i przed którym został wysłuchany. Sapieha pokochał ten obraz i nie wyobrażał sobie powrotu do domu bez niego. Ale gdy błagał o wstawiennictwo u papieża Urbana VIII, aby ten podarował mu obraz, obiecywał hojną rekompensatę, przysięgał najwyższą troskę i hołdy cudownemu wizerunkowi, polecono mu porzucić zuchwałe mrzonki, zakazano wracać do próśb i zapomnieć o sprawie. Sapieha nie zapomniał. Sapieha dotrzymał słowa i nie poprosił po raz kolejny, bo poradził sobie inaczej. Ukradł obraz i uciekł czym prędzej z Rzymu do Kodnia na Podlasiu, gdzie obraz – znany jako Matka Boska Kodeńska – jest do dziś.
Tak mówi opowieść Zofii Kossak – Szczuckiej.
Źródła historyczne nie potwierdzają fantazji Mikołaja, ale nie szkodziło to mojej Babci kończyć powieść na ostatnich słowach z modlitwą po to, aby natychmiast zaczynać ją znowu, od sceny, gdy imć pan Hornowski stoi przed drzwiami sypialni chorego magnata zastanawiając się, czy informować go o zbliżających się do domu gościach, wśród których jest młody Staszek Drohojowski i jego ojciec, najprawdopodobniej zamierzający poprosić w imieniu syna o rękę ślicznej Anusi Sapieżanki.
Babcia musiała znać historię obrazu Matki Boskiej Kodeńskiej na pamięć, bo czytała ją na okrągło. Ta książka zawsze leżała na nocnym stoliku, jej widok był dla nas tak naturalny jak innych rzeczy: tabletek z krzyżykiem (tabletki były zawsze w kieszeni marynarki Dziadka w szafie, ale nie wiem czemu tam – bo normalnie lekarstwa miały zupełnie inne miejsce w domu, w kredensie w kuchni), książeczki do nabożeństwa, babcinych chustek na głowę i innych rzeczy, znanych od zawsze w bezpiecznym otoczeniu dziecka. Uważałam wtedy, że wszystkie babcie boli głowa tak, jak naszą oraz że każda babcia w domu ma „Błogosławioną winę” na stoliku przy łóżku.
Paradygmat.
Babci nie ma z nami od 34 lat. Bywają czasy, gdy „Błogosławioną winę” czytam jak Babcia, na okrągło, i mam trzy egzemplarze: jeden w warszawskim domu, drugi w kalinowieckim, trzeci jest audiobookiem.
Jestem też pewna, że gdyby „Błogosławiona wina” była na Storytelu, Babcia miałaby tam konto.
Lektura w tle:
Zofia Kossak – Szczucka „Błogosławiona wina”.