O tym, że Boże Narodzenie to dziwny czas


Święta Bożego Narodzenia to dziwny czas.

Życzenia szczere i wymuszone, rozmowy swobodne i ostentacyjne, wizyty na które się czeka i wizyty obowiązkowe, rozczarowania i ekscytacje, wiadomości złe, wiadomości dobre, komuś rodzi się dziecko, komuś umiera matka, telefony, na które się czeka, telefony niewykonane i te, których już nie będzie, a numer nadal zapisany w kontaktach i długo tam jeszcze zostanie.

Do książek, odłożonych do czytania, bo wreszcie będzie czas, się nie zagląda, bo dostaje się kolejne w prezencie i właśnie od tych zaczyna.

Nowa sukienka, jeszcze z metką, wisi na wieszaku, bo zapomniałaś, że nie masz do niej rajstop, a poza tym i tak wolisz iść w spodniach.


Zjedzone pierogi, niezjedzone pierniki, popite winem postanowienia, że za rok zrobimy wszystko inaczej, wszystko tak samo, wszystko sami, nic sami. Dlatego za rok na pewno stąd wyjedziesz i będziesz mieć wszystko gdzieś, a kiedy wyjedziesz będziesz tęsknić i postanowisz za rok jednak zrobić wszystko inaczej. Czasem trzeba sobie przypomnieć, że przecież sami piszemy własną opowieść wigilijną.

Naprawdę lubię Boże Narodzenie.


A nie mam z Bożym Narodzeniem wyłącznie mięciutkich, bialutkich, puchatych wspomnień.
Bywały święta złe i bardzo złe.
Było kilka świąt pierwszy raz po, święta pierwszy raz bez kogoś, święta smutne, święta przepłakane.

Między świątecznymi piosenkami, które uwielbiam, ona które czekam przez cały rok i teraz pęka mi w domu radio, jest jedna nieświąteczna, arcymistrzowska. Wśród rzeczy, do których człowiek musi dojrzeć, są jej słowa. No bo tych, że wnet i tak zginiemy w zupie, a które powstały rok po narodzinach Agnieszki Osieckiej, nie traktujemy tak poważnie. A szkoda.

Boże Narodzenie, kochani, trwa tyle co taniec.


Lektura w tle: 

Agnieszka Osiecka „Niech żyje bal!”

O tym, że Boże Narodzenie to dziwny czas