O tym, co spontanicznego robiliśmy kiedyś, a co spontanicznego robimy teraz.
Drugi dzień moich studiów polonistycznych przypadał we wtorek i zaczynałam go od lektoratu angielskiego. Weszłam do auli i usiadłam z brzegu obok panny, której nie znałam, bo nikt z nikim się jeszcze nie znał. Po angielskim poszłyśmy kupić segregatory, tydzień później mieszkałyśmy razem na Pradze, 10 lat później byłam chrzestną matką jej córki, która tydzień temu skończyła 18 lat.
Nadążącie? Bo ja nie.
Ale zanim to wszystko się wydarzyło, w pewien czerwcowy upalny wieczór poszłam do Karoliny (wtedy mieszkałyśmy w akademiku), żeby ją namówić, żeby skoczyła ze mną na dworzec PKS Warszawa Stadion po bilety, bo następnego dnia rano miałyśmy jechać do Węgrowa, a lepiej było mieć bilety wcześniej. Wiadomo, że nie było aplikacji do zakupu, bo nie było smartfonów. Ale bądźmy szczerzy, po co komu smartfony, skoro nie było internetu.
Bez smarfonów, aplikacji, internetu skoczyłyśmy tramwajem szóstką z Kickiego na dworzec, gdzie okazało się, że za kwadrans odjeżdża autobus do Węgrowa. Pamiętam, jak dziś: 20.45. Miałam w plecaku dwa żetony A do automatu telefonicznego. Jeden zużyłyśmy na rozmowę z akademikiem, z prośbą, aby zamknęli okno w pokoju Karoliny, a drugi na info do mojej Ireny, że przyjeżdżamy dziś, nie jutro. Poza tym nie miałyśmy ze sobą nic, majtek na zmianę, szczoteczki do zębów, książki na podróż – bo miałyśmy jechać jutro.
Kwadrans potem mijałyśmy Wiatraczną chichocząc, jakie to my jesteśmy spontaniczne i że za parę lat to będziemy najpierw musiały spakować kosmetyczkę z wałkami, drugą z lekami, i za parę lat nigdy w życiu taki wypad na weekend nie przejdzie, gdzie tam.
Oczywiście byłyśmy bezczelnie przekonane, że czas kosmetyczki z lekami nie nadejdzie nigdy.
Otóż myliłyśmy się, przynajmniej ja. O wieczorze na dworcu bez kosmetyczki z lekami myślałam w ostatnią niedzielę rano, kiedy nie mogłam umościć się przed komputerem na porcję wieści ze świata.
Pierwszy raz musiałam wstać, żeby przynieść sobie lekarstwo, którego nie położyłam pod ręką poprzedniego wieczora.
Drugi – bo zapomniałam picia.
Trzeci – okulary, żeby przełamać maleńką pigułkę na pół.
Za to miałam internet, tylko czy to jest lepsze?
Bądźcie zdrowi.
Lektura w tle:
„Magia Podlasia”, Falkowski, Poskrobko, Świderski, Tadejko, Zwierzyńska; 5 strona Sp. z o.o., Janów Podlaski