O książkach życia, o tym jak się zabezpieczyć przed ich utratą oraz o górach i prezentach


Czytać nauczyła mnie Babcia.

Myślę, że chodziło o to, żebyśmy my, dzieci, zajmowały się sobą sami. Kiedy poszłyśmy z Babcią na zebranie organizacyjne zapisujące mnie do pierwszej klasy, miałam 5 i pół roku, i żeby mnie czymś zająć, panie dały kredki i kartki. Tymczasem ja wolałam książki i byłam zdziwiona, że one się dziwią, że potrafię czytać. To ty umiesz czytać? Uznałam, że są troszkę niepoważne. Na szczęście Babcia mrugnęła do mnie, uzgodniłyśmy w ten sposób stanowiska, i wreszcie mogłam otworzyć książkę. Tytułu nie pamiętam, to nie była książka mojego życia.

Myślę, że każdy ma swoją książkę życia.

To jest taka, że znasz ją wprawdzie na pamięć ale kiedy czytasz, zawsze odkryjesz w niej coś nowego, i czytasz ją od zawsze, stale z tą samą uwagą i ciekawością. Książka, bez której nie ma Twojej biblioteki i na samą myśl o pożyczeniu komuś, nawet gdy chwilowo jej akurat nie czytasz, cierpniesz i na wszelki wypadek masz drugą, tylko dla siebie.

W końcu nigdy nic nie wiadomo.

Myślę, że każdy ma swoją książkę życia.


Książką mojego życia jest Madame. Powieść, którą przeczytałam prawie dwadzieścia lat temu i którą kompulsywnie obdarowywałam ważnych dla mnie ludzi. Kiedy Madame w pewnym momencie zniknęła z księgarni, pomyślałam: co ja teraz będę kupować. Staram się nie żałować niczego, ale wśród rzeczy, których żałować będę zawsze jest ta, że nie mogłam jej podarować mojej Mamie.

Myślę też, że każdy ma swoją górę.

Nie mogłam na tę okazję wybrać innej książki. Madame to powieść o fascynacji, marzeniu, potędze słowa. To także powieść, w której są góry. Tatry, które kocham i Alpy z Mont Blanc,  górą kluczową w biografii Madame – tajemniczej, pięknej, fascynującej dyrektorki żoliborskiego liceum, w której młodzieńczą miłością kocha się połowa szkoły. To wszystko doprowadziło mnie do miejsca, w którym jeśli czytacie mnie teraz, jesteśmy razem.

Kiedy w czerwcu tego roku wchodziłam na Mont Blanc, w raczej próżny sposób myślałam, co sobie podaruję w nagrodę. Tymczasem na górze zdałam sobie sprawę, że właściwie nie potrzebuję już nagrody, że piękno po które tam weszłam, jest absolutnie wszystkim, co chcę mieć.

A potem pomyślałam, że jednak nie. Że coś sobie podaruję. Więc choć kosztuje mnie to niewyobrażalnie dużo, choć wejście na dowolną górę i zejście z niej jest o wiele łatwiejsze to postanowiłam, że Ulica Prozy będzie nagrodą dla mnie samej, prezentem, miejscem dla moich książek, gór, fascynacji. I chociaż napisałam, że to nagroda i prezent ode mnie dla mnie – to przecież tak, dla Was też. Bardzo bym chciała, aby Wam się na tej ulicy spodobało i żebyście tu czasem zaglądali.

Kupiłam też sobie nowy plecak na wyjścia w góry.
W końcu nigdy nic nie wiadomo.


Lektura w tle: 

Antoni Libera „Madame”
Wydawnictwo Znak, Kraków 1999.

O pierwszym liście miłosnym czyli skutecznym lekarstwie na anginę oraz jakie miałam przezwisko w podstawówce