O tym, że kiedyś życie było jakieś prostsze, a ludzie zdrowsi
W niedzielę obudziłam się wcześnie rano i ucieszyłam się z tego. Uważam to za dowód na dojrzałość zwaną też życiową mądrością: odkrycie, że szkoda czasu. Na marnowanie czasu (nie, żebym uważała sen lub wylegiwanie się w łóżku w grudniowy ciemny poranek z kawą, książką i podcastami za marnowanie czasu – w życiu!), brak odwagi, brak decyzji, toksyczne relacje, niedbanie o siebie, niesłuchanie ciała, jedzenie byle czego, byle jak i byle gdzie, nierealizowanie marzeń, które zrealizować można, niewybaczenie sobie albo komuś.
Nagle w pokoju pojawiło się stłumione światło z wzorkiem z firanki z okna, książki na ścianie zaczęły się przesuwać, i kiedy się przesunęły do końca wszystko zgasło.
Taksówka przez wieś szła.
To znaczy, że ulicą pod oknami przejechał samochód. Babcia mówiła „taksówka przez wieś szła”, za Babci czasów samochodów było mało i jeśli jakiś jechał przez wieś, to zapewne była to taksówka. Może coś się stało, może ktoś chory? Jechał lekarz albo już ksiądz, jeśli chory ufał raczej panu bozi i życzył sobie wyczyścić sumienie na wszelki wypadek. Wtedy po co lekarz? Jak to coś drobnego, to wszystko będzie dobrze i nie będzie zawracać głowy doktorowi Konopie, a jak rzecz poważna, to tym bardziej. Wtedy trzeba księdza, nie doktora.
Kiedyś życie było jakieś prostsze, a ludzie zdrowsi. Nas na przykład wszystkich leczył doktor Konopa. Dzieci, ich rodzice i dziadkowie leczyli się u tego samego lekarza. Nie wiem, jak oni to robili, i jak on to robił. Czy to choroby były inne, czy było ich mniej, jedliśmy prosto i zdrowo, ruchu było dużo bo taksówek mało. A doktor jeden od wszystkiego.
Zazwyczaj kiedy się wchodziło do gabinetu, najpierw wpadało się w kłąb dymu papierosowego a potem na wysokiego, spokojnego doktora gaszącego papierosa w popielniczce pełnej poprzedników. Nazywał mnie swoją synową, oczywiście wstydziłam się tego i przewracałam oczami, ale doktora lubiłam i ufałam mu charakterystyczną ufnością dzieciaka. Na biurku leżały karty pacjentów w poddartych kopertach, które panie pielęgniarki wyjmowały z szafy w rejestracji, choć doktor przecież wszystkich nas znał. Bazgrał recepty, pewnie dlatego mówił co przepisuje, więc w aptece miało się jakieś pojęcie, zresztą leków było mniej, więc kłopot mniejszy. No chyba, że były to leki robione. Te uwielbiałam, miały super buteleczki, odzyskiwane przez nas potem do zabawy.
Doktor odszedł kilka lat temu, a ja nie wiem, po co ta taksówka w niedzielę nad ranem przez wieś szła.
Na zdjęciu ostatnie georginie z ogródka.